JOMO – radość w rytmie slow
W czasach wszechobecnego dopaminowego haju, poszukiwania natychmiastowej satysfakcji i pobudzenia ośrodka nagrody w naszym mózgu oraz przyjemności w wersji instant, jaką zapewniają nam media społecznościowe, osiągnięcie stanu JOMO jest niełatwym zadaniem. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że wymaga aktywnej postawy, zaangażowania, świadomego bycia w chwili obecnej a nie jedynie pasywnego odbioru treści. JOMO to decyzja. To rezygnacja ze śledzenia powiadomień, zmian statusów, nowych publikacji. To odrzucenie życia pod dyktando trendów i mód, „przymusu” dokumentowania swojego życia w sieci oraz tak uzależniającego śledzenia życia innych.
Po drugie dlatego, że rosnąca część naszego społeczeństwa należy do grupy tzw. digital natives – „cyfrowych tubylców”, pokolenia wychowanego na stałym dostępie do sieci. Dla osób, które niemal od urodzenia funkcjonują w globalnej wiosce – w świecie internetu, nowych technologii oraz mediów cyfrowych, to tu przede wszystkim toczy się życie towarzyskie. Dla tej społeczności to właśnie bycie online jest naturalne, a świadomy wybór trybu offline stoi w kontrze do przyzwyczajeń i nawyków. I o ile coraz więcej w przestrzeni publicznej uwagi poświęca się promowaniu tzw. work-life balance czyli równowagi między życiem prywatnym a zawodowym, o tyle wciąż zbyt mało jest odpowiedzialnej edukacji na temat phone-life balance czyli tak kruchej w obecnych czasach równowagi między czasem ekranowym spędzonym w smartphone’owej cyfrowej rzeczywistości a życiem „analogowym”.
JOMO to jeden ze sposobów na cyfrowy detoks, świadomą czasową rezygnację z korzystania z mediów cyfrowych. Pozwala korzystać z nowych technologii w sposób bardziej zrównoważony i finalnie zdrowszy dla naszego organizmu. Pomaga zapewnić też naszemu organizmowi tak potrzebny mu odpoczynek na poziomie sensorycznym. A o to ostatnie w pełnej hałasu, zatłoczonej i pulsującej obrazami miejskiej codzienności coraz trudniej. Nasze mózgi na okrągło monitorują bowiem świat, nieustannie skanując środowisko zewnętrzne za pomocą naszych pięciu zmysłów. Każdy kontakt z nową sytuacją, osobą czy bodźcem domyślnie i zupełnie bez naszego świadomego udziału uruchamia w nas reakcję stresową. Im większa stymulacja, tym wyższy poziom stresu. A codziennie śledzenie dodatkowych tysięcy bodźców dochodzących z ekranów naszych telefonów, komputerów i telewizorów, oznacza jeszcze większe zużycie naszych zasobów zarówno na poziomie emocjonalnym, jak i fizycznym. Rozwój naszych zdolności adaptacyjnych nie nadąża za galopującym postępem cywilizacyjnym i technologicznym – nasze mózgi znajdują się pod nieustającą presją monitorowania sensorycznego zgiełku współczesnego świata, co nadwyręża nasze sieci neuronowe i odciska coraz mocniejsze piętno na sposobie funkcjonowania naszego układu nerwowego. Kiedy świadomie „odłączamy się” od cyfrowego świata, ograniczamy liczbę nadmiernie stymulujących nas bodźców, zwalniając tym samym mózg z przeciążającego go obowiązku. Nasze wyczerpane zasoby reagowania na stres mogą się zresetować, robiąc przestrzeń na zadowolenie, radość i błogość. To dlatego właśnie tak kojący wpływ ma na nas kontakt z naturą czy patrzenie na horyzont. Kiedy uruchamiamy widzenie panoramiczne i spoglądamy na szeroką perspektywę, nasz mózg odczytuje płaską powierzchnię jako pozbawioną sygnałów zagrożenia. To z kolei staje się impulsem, by zmniejszyć czujność i poziom pobudzenia. Nasz mózg może się uspokoić i wyciszyć.
Uważność – drugie imię JOMO
JOMO karmi się uważnością, towarem deficytowym naszych czasów. Przyzwyczajeni do natychmiastowej gratyfikacji święcącej tryumfy w pędzącym świecie, często nie chcemy lub nie umiemy czekać na nagrodę. Czas stanowi bowiem obecnie kolejne dobro unikatowe.
Joy of missing out idzie w parze ze spokojną radością, kontemplacją tego, co wydarza się tu i teraz, uważną obecnością i smakowaniem życia w miejsce ciągłego poszukiwania ekscytacji, podniet i warunkowego szczęścia. Bliżej mu do wyważonego ukontentowania niż do hedonistycznego poszukiwania przyjemności. JOMO to radość z odpuszczania, zwolnienie (także dosłownym tego słowa znaczeniu) z przymusu bycia na bieżąco, śledzenia nowości, uczestniczenia w wydarzeniach w których „wypada wziąć udział”, i robienia tego, co jest „dobrze widziane” albo plasuje się wysoko w trendach. To zwrócenie się ku sobie i swoim potrzebom.
JOMO jest niczym balsam dla rozproszonego umysłu. Zapewnia odpoczynek od nieustającej pogoni i porównywania się z innymi. To praktyka doceniania tego, co jest, trening zachwytu.
Jak pisał Thich Nhat Hanh, buddyjski mnich, mistrz zen i nauczyciel „sztuki uważnego życia” w pięknym podręczniku medytacji „Cud uważności”: „Zwykło się uważać za cud chodzenie po powierzchni wody czy unoszenie się w powietrzu, ale myślę, że prawdziwym cudem jest chodzenie po ziemi. Każdego dnia uczestniczymy w cudzie, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy: niebieskie niebo, białe chmury, zielone liście, czarne ciekawskie oczy dziecka – nasze własne oczy. Wszystko jest cudem”
JOMO to pierwszy krok na drodze do pełnego doświadczania owych cudów codzienności. W realu a nie za pośrednictwem cudzych kadrów z wakacji w portalach społecznościowych.